by Vanes

19 mar 2013

Moc emocji


enjoy!


Rozdział został poprawiony.
Betowała: Vanes - Kłaniam się w pas za odwagę w poskromieniu moich szalejących przecinków :D

Rozdział pierwszy

Siedział na twardym, niewygodnym krześle w małej sali szpitalnej, trzymając ją za rękę i wpatrując się w jej sylwetkę. Spała. Oddychała równo. Tylko jej blada twarz i liczne siniaki na ciele wskazywały na to, co przeszła niedawno. Przypomniał sobie jej krzyk, gdy była katowana przez tych pożal się Boże porywaczy. Zacisnął zęby ze złości. Dorwie ich. Pożałują tej taniej sztuczki.

Wiedział, że coś jest nie tak od chwili, gdy tylko przekroczył próg gildii. Cisza, która nastała po jego wejściu, zaniepokoiła go. Zdezorientowany spytał, o co wszystkim chodzi, lecz długo nie otrzymywał odpowiedzi. Dopiero po kilku chwilach Jet i Droy powiedzieli mu, że Levy i Lucy jeszcze nie wróciły z misji, choć powinny być z powrotem od kilku godzin. Coś zakuło go w okolicach mostka. Poznał to uczucie. Narastał w nim gniew. Wytrącony z równowagi tym, co usłyszał, nie zastanawiał się. Musiał działać. W parę minut dowiedział się gdzie i jakiego zadania się podjęły, a potem  zaczął biec. Nie myślał o niczym innym niż jak najszybsze dotarcie na miejsce. Był tak zaaferowany, że nie zauważył osób biegnących za nim. Nie zwracał uwagi na ich wołanie i krzyki. W tamtej chwili miał tylko jeden cel i nic nie było w stanie go zatrzymać. Pędził jak szalony, a w głowie tłukło mu się tylko jedno słowo: „wytrzymaj”. Po dotarciu do miasta, w którym miały być dziewczyny, za pomocą węchu znalazł właściwą drogę. Wbiegając w uliczkę i skręcając w lewo - usłyszał ją. Rozdzierający mu uszy wrzask, świadczący o bólu i cierpieniu, z pewnością należał do Lucy. Gdy wpadł do budynku, kopniakiem wywarzając drzwi, jego oczom ukazała się scena rodem z horroru. W pomieszczeniu unosił się niesamowity smród stęchlizny. Po sekundzie do jego nozdrzy dotarł jeszcze jeden zapach – krwi. Rozejrzał się. Levy leżała pod ścianą z otwartymi oczami, ciężko dysząc. Zgromadzeni wokół niej magowie śmiali się w głos z jej nieudolnych prób wstania na nogi. W głębi sali na prawo od wejścia, przywiązana do drewnianego słupa była Lucy. Jej głowa wisiała bezwładnie, ciało pokryte ranami utrzymywało się w pionie tylko poprzez liny, którymi była skrępowna. Musiała stracić przytomność dopiero przed chwilą, zaciekle się broniąc przed wrogiem. I właśnie w tym momencie stracił kontrolę nad sobą. Złość na ten stan rzezy urzeczywistniła się pod postacią niekontrolowanego wypływu magii z jego ciała. Ogarnęła go furia. Wściekłość pomieszana ze strachem o jej życie odebrała mu rozum. Szał przesłonił mu wzrok. Istny amok. Ogromne płomienie wybuchły z taką siłą, iż wszyscy znajdujący się w środku doznali sporych obrażeń i nie zastanawiając się długo, rzucili się do ucieczki. Nie gonił ich. Nie to było teraz ważne. Musiał uwolnić dziewczyny i zabrać je do domu. Podbiegł do przyjaciółki i jednym silnym ruchem zerwał liny szybko łapiąc ją w ramiona. Uspokoił się nieco, wyczuwając słaby puls. Gdy miał już zamiar zająć się Levy, do środka wbiegł Gray a zaraz za nim Erza. Widząc go z nieprzytomną dziewczyną bez słowa odsunęli się na bok. Zrozumiał, że może wracać. Resztą zajmą się oni. Drogę powrotną do Magnolii przebył w rekordowym tempie. Jego zdaniem stan Lucy był krytyczny. Nie zwracał uwagi na własne zmęczenie. Priorytetem było jej zdrowie i życie.
Jego wspomnienia zostały przerwane przez hałas na szpitalnym korytarzu. Zaciekawiony wytężył słuch. Ktoś głośno krzyczał, że ma prawo odwiedzić koleżankę a późna pora nic go nie obchodzi. Po chwili wrzaski ustały a drzwi  sali otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Natsu spojrzał na osobę wchodzącą do pokoju. Gajeel. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, po czym Żelazny Smoczy Zabójca skierował swe kroki do drugiego łóżka znajdującego się pod oknem. Stanął nad śpiącą Levy i wściekle zacisnął pięści.
- Zabiję ich! – mruknął złowieszczo. Odwrócił się w stronę Salamandra z niemym pytaniem w oczach. Ten tylko kiwnął głową potwierdzając, że kolejny raz zawrą pakt i rozprawią się z tymi dupkami. Bo fakt, że to zrobią, nie ulegał wątpliwości. Choć z początku był zaskoczony, że przyszedł  akurat on, szybko zrozumiał dlaczego. Wystarczyło spojrzeć na twarz Gajeela, by odkryć, co znaczy dla niego Levy.
- Cholera jasna! - odezwał się ponownie z wyczuwalną w głosie irytacją. Czuł się bezsilny i bezużyteczny. Nerwy zżerały go z niepokoju. Biorąc głębszy wdech na uspokojenie, powtarzał sobie, że wszystko będzie dobrze. Levy jest w szpitalu, a jej życiu już nic nie zagraża. Musi tylko odpocząć i nabrać sił.
- Powiesz mi, co się stało? – spytał cicho, odwracając się w stronę okna.
Ognisty Smoczy Zabójca puścił dłoń Lucy, prostując się. Powoli, by nie narobić niepotrzebnego hałasu, wstał z krzesła i stanął koło niego. Wzrok utkwił w księżycu chowającym się za chmurami.
- Pułapka handlarzy niewolników – odrzekł Natsu, zakładając ręce za głowę – więcej dowiemy się, kiedyich stan się poprawi. Musimy czekać.
Nic już nie mówili. Każdy z nich pogrążył się w swoich własnych myślach.

***

W budynku gildii hałas nie ustępował. Informacje uzyskane od dziewczyn, które doszły do siebie, były przekazywane wśród członków Fairy Tail. Mirajane lawirowała między stolikami roznosząc zamówienia i przysłuchując się ożywionym rozmowom. Ludzie wystawiający zgłoszenie byli dobrze zorganizowaną szajką bandytów. W ogłoszeniach podawali się za właścicieli bibliotek, bądź osoby prywatne posiadające duży księgozbiór, które potrzebują pomocy magów znających się na piśmie i historii. Liczyli na to, że ci, którzy podejmą się ich zlecenia, nie będą zbyt wprawieni w walce. Dawało im to sporą przewagę w schwytaniu ofiar i późniejszej sprzedaży. Ludzie byli przewożeni za granice królestwa Fiore i słuch o nich ginął. Wzburzenie wśród zgromadzonych osób było ogromne. Wszyscy złorzeczyli pod nosem na tych typków. Gray i Erza zdali raport z informacji, które uzyskali z pomocą użycia siły na przeciwnikach. Wynikało z nich, że osoby zajmujące się zwabianiem ofiar były tylko pionkami. Dostawali kasę za każdego człowieka, więc nie pytali kim jest ich szef. Po obtłuczeniu im gęb i rozkwaszeniu nosów, jeden wygadał się, że ten, który to prowadzi, przebywa w stolicy królestwa – mieście Crocus. Odpowiednie służby, wezwane przez magów Fairy Tail, dokonały aresztowania złapanych osób. Mistrz Makarov zwołał zebranie mistrzów innych gildii, by powiadomić ich o zaistniałej sytuacji i przestrzec przed przyjmowaniem takich zleceń. Atmosfera była napięta. Nawet mieszkańcy miasta czuli się nieswojo, wiedząc, że ktoś polował na niewinnych ludzi, wykorzystując chęć niesienia pomocy przez magów przyjmujących zlecenie.

Tydzień później Levy spacerowała po mieście, ciesząc się ładną pogodą i powrotem do zdrowia.
- Znowu łazisz sama? – usłyszała głos dochodzący zza jej pleców. Odwróciła się za siebie. Oparty o ścianę budynku ze skrzyżowanymi ramionami stał Gajeel. Wpatrywał się w nią zmrużonymi oczami. Na jego twarzy malowała się irytacja.
- Gajeel? – spojrzała zdumiona na chłopaka. – O co ci chodzi?
- O co? Powinnaś wiedzieć, o co – warknął w jej stronę, nie siląc się na uprzejmy ton.
- Musimy pogadać – dodał po chwili.
Levy  spojrzała na niego i przeszedł ją dreszcz. Czarne długie włosy spływały mu na ramiona. Jego wyraz twarzy zbił ją z pantałyku. Zmarszczone brwi ukazywały podłużną zmarszczkę na czole, a czerwone źrenice patrzące na nią z powagą nie wróżyły nic dobrego. Zbliżyła się do niego czekając na to, co miał jej do powiedzenia. Sama się nie odzywała. Owszem, była ciekawa, co go do niej sprowadza, jednak instynkt podpowiedział jej, żeby była cicho.
- Od dziś  wszystkie twoje misje i wyjścia dokądkolwiek  masz konsultować ze mną, jasne?
Chyba się przesłyszała. Że niby co?! Ma mu się spowiadać gdzie idzie? Ach nie, konsultować! To co, że może jeszcze jej zabroni iść bądź łaskawie wyrazi zgodę? Otworzyła szeroko oczy za zdumienia. Nie no, on chyba zwariował. Już chciała się odezwać, nakrzyczeć na niego, ale Gajeel posłał jej wredny uśmieszek, odwrócił do niej plecami i zaczął iść przed siebie. Stała tak chwilę zanim oprzytomniała i ruszyła za nim.
- Gajeel! – krzyknęła, goniąc go. – Zaczekaj!
Smoczy Zabójca, wzdychając ciężko, przystanął czekając, aż go dogoni. Pośród krzyków dziewczyny wyłapał tylko „Zapomnij” i „Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?” Spojrzał  w dół na malutką istotkę, która, machając wściekle rękami, mówiła mu, co myśli o jego pomyśle w niezbyt ładnych słowach. Nie przejął się tym. Szczerze mówiąc, spodziewał się tego. To w końcu była Levy. Mała, grzeczna i inteligentna - do czasu aż się wkurzy. Wtedy to chyba szatan w nią wstępował. Siłę w płucach do wykrzykiwania swoich żali miała wielką, wręcz ogromną. Nie mógł się nadziwić jak urocza wtedy była. Zmarszczony, lekko zadarty nosek, bojowa postawa ciała, oczy ciskające gromy w jego kierunku. Uśmiechnął się pod nosem z komizmu sytuacji. Tak, to właśnie cała ona. Brak samokontroli podczas wybuchu złości był, w jego mniemaniu, nieodłącznym elementem jej istnienia. Westchnął głośno, zastanawiając się, po co robi sceny i utrudnia mu życie. Trudno, poradzi sobie z nią. Utemperuje ją i tyle.
- Zamilcz – powiedział tylko, kładąc rękę na jej głowie, czochrając jej włosy. – Nic mnie to nie obchodzi. Powiem krótko. Jeśli jeszcze raz będę musiał przechodzić przez to, co zafundowałaś swoim pobytem w szpitalu, osobiście złoję ci skórę. Nigdy więcej mi tego nie rób, zrozumiałaś?
Gdy dotarł do niej sens jego słów, przestała gadać.
- Martwiłeś się o mnie? – spytała zdumiona. Podniosła głowę, chcąc spojrzeć mu w twarz, ale ujrzała pustą ulicę. Nie zauważyła, kiedy odszedł. A raczej uciekł. No tak. Normalne. Z nim nigdy nie szło spokojnie porozmawiać. Wydawał rozkazy i tyle. Przeciwstawienie się lub chociaż próby negocjacji spełzały na niczym, bo po monologu z jego strony zawsze odchodził, nie bacząc na zdanie innych osób. Miał to gdzieś. Zapominając o chwilowej radości, kopnęła kamień leżący na ziemi.

- Głupek – mruknęła pod nosem, na nowo rozbudzając w sobie złość usłyszanymi słowami. Nie miała zamiaru robić tego, co jej kazał. Niedoczekanie. Umie o siebie zadbać i nie potrzebuje niańki, ot co! Ruszyła szybkim krokiem w kierunku gildii, chcąc spotkać się z przyjaciółmi, by odwrócić swoją uwagę od pana Ja-Mówię-Ty-Mnie-Słuchasz-I-Kropka.

4 komentarze:

  1. Ciekawie się zapowiada =3 Jestem już stałą czytelniczką xD Idę czytać dalej ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze, uwielbiam Twój styl. Aż chce się czytać, z każdym słowem coraz bardziej. Po drugie, wielki szacunek za paring GaLevy, szukałam bloga o tej tematyce i naprawdę ciężko mi szło. Nie, inaczej, poważnego bloga o tym paringu. I oto znalazłam! Rozdział cudowny pod każdym względem, fantastyczny pomysł na fabułę, pięknie się zaczyna, z przyjemnością biorę się za kolejne części. Horrorowa scena - brrr... cudnie opisana, relacja między Gajeelem i Levy prawdziwa, naturalna. Jestem pod wielkim wrażeniem, kochana, masz we mnie stałą czytelniczkę :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Na sam początek krwawa łaźnia i moje ulubione paringi :D Już cię lubie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Popieram Elise2108! To także mooje ulubione paringi! ^^ "pana Ja-Mówię-Ty-Mnie-Słuchasz-I-Kropka." To mnie rozwaliło ><

    OdpowiedzUsuń